Czy bezdomność jest uzależnieniem?
Potwierdza to wiele obserwacji. Znałem niejednego człowieka, który przeszedł terapię, wyszedł z bezdomności, ułożył sobie życie i nagle okazywało się, że w niezrozumiały dla siebie sposób znalazł się na dworcu, rozmawiając z bezdomnymi, z którymi kiedyś mieszkał – zupełnie jak alkoholik, który nieoczekiwanie znajduje się w miejscu, gdzie się pije.
Ja wiem, że ich tam ciągnie, sami mi to mówili. Z przebiegu terapii wiadomo, że występują nawroty choroby i pojawiają się również wtedy, kiedy człowiek już ma pracę i mieszkanie, już mu się układa. Ale kiedy spotka go na przykład jakieś niepowodzenie, oszukają go przy wypłacie, poczuje, że czegoś nie może osiągnąć, wtedy pojawia się myśl: “Nie to nie, skoro nie może być tak, jak ja chcę, to do widzenia”
Znam dawnych bezdomnych, którzy już ładnych parę lat mają mieszkania i rodziny, ale ciągnie ich do tamtych ludzi i tamtych miejsc. Czasami naszym pacjentom zdarzało się, że wychodząc z ośrodka mieli potrzebę pokazania się bezdomnym kolegom, nawet nakłonienia ich do terapii. To bardzo niebezpieczna rzecz. Ktoś taki na drugi dzień przynosił im winko – chociaż, jak twierdził, sam nie będzie pił – a później, jak u alkoholika, następowała wpadka. To wciąga: ta swoboda, te ogniska na peryferiach, spanie na działkach – takie klimaty są bardzo żywe dla ludzi, którzy mieli doświadczenia bezdomności. Na wiosnę będą zawsze przeżywali jakąś tęsknotę za takim życiem.
Obserwowałem pacjentów, kiedy przychodziła wiosna: pojawiał się niepokój, chcieliby gdzieś powędrować, trudno im było wytrwać do końca terapii. Z naborem do schronisk jest tak: z jednej strony jest chęć przezimowania, przechowania się, z drugiej – nie stracenia bezdomności.
W moim odczuciu bezdomność tkwi głęboko w nich, jak zresztą chyba w każdym z nas. Pracowałem psychologicznie z ludźmi, którzy mają tzw. normalną karierę życiową, ale mówią, że – chociaż sobie radzą – mają poczucie, że są bezdomni. Takiego stanu każdy z nas doświadcza w procesie socjalizacji, mają go niekiedy na przykład dzieci w przedszkolu. Niektóre dramatycznie przeżywają dzień bez rodziców, bez własnego domu. Podobnym doświadczeniem jest wyjazd na kolonie, ten moment emocji związanych z opuszczeniem domu. Wejście w bezdomność jest też wejściem w anonimowość, która ma swoje dobre, ale i złe strony: brak ciągłości, zagrożenie, poczucie, że jestem tylko dzisiaj i nie istnieje wczoraj ani jutro. Z drugiej strony jest poczucie, że “istnieję tylko dla siebie, nie muszę się z nikim ścigać, nikomu nie przynoszę wstydu i za nic nie muszę być wdzięczny. Ci, którzy pomagają bezdomnym, powinni mi dziękować, bo przeze mnie mogą czuć się lepsi.”
Bezdomność to przeżywanie określonych emocji i budowanie określonych systemów iluzji i zaprzeczania.
Co prawda jego podstawowe potrzeby są zaspokojone – bezdomni wiedzą, gdzie wydają posiłki, gdzie odzież, gdzie można się przespać – ale na dłuższą metę nic z tego nie wynika. Ci, którzy tylko do tego sprowadzają pomoc, stają się współsprawcami utrzymywania się tej sytuacji. To jest wzajemny układ: pomagający chcą wiedzieć tylko o podstawowych potrzebach, a przyjmujący pomoc pozwalają sobie pomagać. Natomiast moje przeświadczenie jest takie, że najważniejszą rzeczą jest zmiana świadomości.
Człowiek powinien mieć możliwość refleksji nad samym sobą, nad własnym życiem. Miejscem, gdzie powinien odnaleźć szansę na takie spotkanie ze sobą, jest ośrodek dla bezdomnych. Bo bezdomny alkoholik jest w tak dramatycznej sytuacji, że sam nie jest w stanie podjąć takiej refleksji w obawie, że tego nie wytrzyma. Dlatego między innymi ucieka w alkohol.
Fragmenty z „Rozmowa z Markiem Jaździkowskim”